Tag Archive | 10 kwietnia 2010 r.

Kto jest największym pękacielem balonów?

Oczywiście, że Ludwiczka. Testowane na urodzinach, nawet się mały diabełek nie wystraszył, jak balony pękały.

Z tortem – znaczy się – ze świeczką też jej poszło błyskawicznie.

10 kwietnia

Pozwolę sobie na dłuższy wpis tym razem.

Do 10 kwietnia 2010 roku spekulowaliśmy, w jaki dzień chcielibyśmy, aby urodziła się nasza córka. Syn, Krzyś, ma datę urodzenia dość znaczącą: urodził się w dniu, w którym urodzili się i Papież Jan Paweł II, i mój najlepszy Przyjaciel z czasów dzieciństwa, Jarek (o którym kiedyś mówiliśmy, że może zostanie kolejnym papieżem 🙂 ). W kwietniu daty też układały się dość ciekawie: drugi kwietnia jako data związana z papieżem minął, a 16 kwietnia, jako data urodzin naszego Przyjaciela jeszcze był przed nami. Okazało się jednak, że nasze najmłodsze dziecko miało urodzić się w dniu, który w żaden sposób z niczym się nie kojarzył.

9 kwietnia 2010 roku pojechaliśmy z mamą Ludeczki do szpitala. Przyjęto nas na oddział, więc to miał być TEN dzień. Ale Ludwiczka nie śpieszyła się na świat: spędziliśmy na oddziale całą noc, ja na krzesełku obok łóżka, żona coraz bardziej zmęczona pojawiającymi się bólami. Nad ranem 10 kwietnia wszystko się zaczęło. Nagle czas przyspieszył, ludzi w pokoju pojawiło się zdecydowanie zbyt wielu, zrobił się hałas i … nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiła się dziesięć po ósmej. Tę godzinę pamiętam dokładnie: jestem w gruncie rzeczy dość opanowaną osobą, więc przeciąłem pępowinę i pocałowałem żonę, niezwykle zmęczoną ale i szczęśliwą po całej nocy bólu. 8.10 powiedziała lekarka i zapisała ten czas w karcie. Syn Krzyś urodził się nad ranem, o 8.12. Ot, moje dzieciaczki 🙂

Z Ludwiczką spędziłem następne 15 minut. Sami we dwoje, ona maleńka, patrząca na świat tymi małymi oczkami, które nic jeszcze nie widzą, a ja … jakiś taki zdumiony, jak maciupki bywa człowieczek w pierwszych minutach życia. Nasza dziewczyna miała wówczas 4,04 kg, nie płakała, a ja nie mogłem oderwać oczu i jakoś tak w strachu robiłem jej pierwsze zdjęcia. Dochodziłem do siebie po całej nocy spędzonej na najwyższych obrotach, niby było podobnie, jak 12 lat wcześniej, a jednak wszystko inaczej.  Narodziny każdego z dzieci przeżyłem w inny sposób i nic nie odbierze mi tego szczęścia, jakim były pierwsze chwile z nimi.

Gdy już żona pojechała na salę odpocząć, spakowałem się i ja, po czym poszedłem do auta. Było około 10. Wymieniając płyty CD w odtwarzaczu, gdy stałem na światłach usłyszałem wiadomość, że rozbił się samolot z prezydentem na pokładzie. I teraz wiem, że znowu data urodzin mojego najmłodszego dziecka to data znacząca. Choć wcale nie o takim skojarzeniu myśleliśmy kiedyś, zabierając się za spekulacje…

Dziś minął rok. Mówi się, że pierwsze lata życia dziecka to dla rodziców szczęście przetykane ogromnym zmęczeniem. Owszem, ale tak naprawdę to zmęczyły nas „miesięcznice” odprawiane w mediach, histeria, pogłoski, wątpliwości i cała ta szopka, jaką odstawiają dziennikarze na spółkę z politykami. Opowiadają w TV, opisują to w gazetach, na stronach internetowych, blogach i forach, jakie to straszne zdarzenie. I z kimkolwiek nie rozmawiam, NIKOGO to nie interesuje! Zapomina się za to o rzeczach zwykłych, najzwyczajniejszych, dzięki którym żyłoby się łatwiej i bezpieczniej, a za to drąży się sprawy, które z punktu widzenia dnia codziennego nie mają znaczenia. Dla przykładu: chcieliśmy kupić dla Ludwiczki przyczepkę, aby mogła z nami bezpiecznie jeździć na wycieczki rowerowe, ale … takie przyczepki nie są dopuszczone do ruchu drogowego, a projekt zmian ustawy – prawo o ruchu drogowym leży w Sejmie. Nie ma się kiedy nim zająć, bo ważna jest szopka z krzyżem, kabaret z wrakiem, histeria z zamachem… ech, a tak chcielibyśmy, aby można było w tym kraju żyć normalnie.

Ludwiczka jeszcze nie wie, dlaczego i skąd, i co się będzie odstawiało w tym kraju corocznie w jej urodziny. I oby jak najdłużej mogła sobie żyć w takiej niewinnej, dziecięcej radości. Tego jej MAMA, TATA i BRAT życzą.